sobota, 17 listopada 2012

Gorączka

Znowu chwyciło. Już od poniedziałku kaszlała i smarkała. We wtorek gorączka 38 stopni i nici z przedszkola. Tradycyjnie ibuprofen i w środę wydawało się, że już lepiej. Wczoraj wieczorem jednak zaczęła lać się przez ręce. Mimo ibuprofenu tuż przed snem była rozpalona, oddychała szybko i płytko, o północy termometr wskazywał w uchu ponad 40 stopni. Jeszcze więc paracetamol, bo a nuż pomoże. Ledwo udało się ją rozbudzić, żeby przełknęła, i padła spać dalej.

Zadzwoniliśmy na nocny dyżur lekarski: kazali ją rozebrać, schłodzić pokój, podać jeszcze jeden ibuprofen, w razie czego polewać chłodną wodą. Rano ma zjawić się w szpitalu.

Od lekarstw albo schłodzenia, w każdym razie gorączka zelżała.

Rano w szpitalu dyżurny lekarz mówi, że to najprawdopodobniej jakieś zapalenie wirusowe: podobno teraz przetacza się jakaś epidemia. Na wielkie szczęście płuca i oskrzela czyste. Tymczasem Lia jest osłabiona jak nigdy: przez pierwszą połowę dnia nie chciała nic przełknąć, a po południu otuliła się kołderką i zasnęła.

Oczywiście nici z dawno planowanej imprezy urodzinowej i trzeba było odwołać pozostałych gości. To znaczy tych, których też nie zmógł wirus i sami nie odwołali się wcześniej. Pod wieczór tylko, kiedy temperatura trochę Lii spadła, zdmuchnęliśmy spóźnione świeczki, pokroiliśmy tort upieczony wczoraj przez Jaśminę i otworzyliśmy prezenty. Nareszcie duuuży uśmiech na buzi... Dziękujemy, Zosiu!