wtorek, 16 października 2012

Cztery szkoły

Cztery szkoły w trzy dni.

Wybieramy.

Szkoła nr 1. Odremontowane sale, na nowo urządzone place zabaw – z zewnątrz wszystko wygląda bardzo ładnie. Cały kompleks jest na jednym poziomie, jeżdżenie wózkiem nie sprawiałoby więc problemu. Dyrekcja zaprasza, oprowadza. Z rozmowy wynika, że świetnie orientują się w potrzebach dzieci z zanikiem mięśni. Opiekunowie są szkoleni przez fizjoterapeutów, umieją tak dostosowywać zabawę, aby wzmacniać mięśnie. Szkoła jest blisko domu, ledwie kilkanaście minut na piechotę. Ale sale lekcyjne ciaśniutkie. I tłumy dzieci. Nie ma gdzie się ruszyć. Zobaczyliśmy chłopczyka z zanikiem mięśniowym – jego chodzik stał na przed klasą, zapewne nie mieszcząc się między stoliczkami.

Szkoła nr 2. Pół godziny spacerkiem od domu, ale pod górkę, i to stromo. Szkoła tylko dla maluchów, starsze klasy uczą się po sąsiedzku. U wejścia wita nas uśmiechnięta, serdeczna pani Dyrektor. Wysoka, chuda, przesuwa się dostojnie a bezszelestnie w atłasowej sukni sięgającej ziemi – czapla, myślę – dumnie wskazując wywieszone w gablotach dzieła pędzli dziecięcych. Niektóre naprawdę bardzo ładne. Dzieci cieszą się, nauczyciele się do nich uśmiechają. Ciepła rodzinna atmosfera. Oprócz zwykłego programu uczy się tu malować, rzeźbić, grać na instrumentach – na takich prawdziwych bębnach do bębnienia. Ktoś z nauczycieli zajmuje się małą dziewczynką z tracheotomią. Szkoła ciaśniutka, każda przestrzeń jest wykorzystana. Jedyna toaleta dostosowana dla osób niepełnosprawnych służy na co dzień męskiej części personelu. Duży, dawno nie remontowany plac zabaw położony jest na zboczu – stromo, wózek ręczny nie przejedzie, chodzik tym bardziej. Wychodząc z sal lekcyjnych na plac zabaw zawsze trzeba pokonać stopień. Mówią, że cieszyliby się mając Lię, ale potrzebna by była osoba do pomocy przez cały czas. I że trzeba by zawalczyć o dodatkowe pieniądze z gminy na dostosowanie.