niedziela, 11 października 2009

Winobranie w Dolinie Pankisi

Do Doliny Pankisi jeździło się często.

Kilka wiosek pośród masywu Kaukazu Północnego, połączone z pozostałą częścią Gruzji jedną szosą. Osiedliło się tam kilkadziesiąt rodzin czeczeńskich, w większości uchodźców z czasów drugiej wojny czeczeńskiej. Czeczenia leży ot, zaraz za górami. Dwa dni drogi przez łańcuch Kaukazu Północnego – dzień konno, a kiedy koń już nie pójdzie, drugi dzień pieszo – i zaczyna się Dagestan, a zaraz dalej Czeczenia. Tak samo przez góry jedzie się z Czeczenii do Gruzji – najbliżej będzie właśnie do Doliny Pankisi, zresztą tradycyjnie muzułmańskiej, w odróżnieniu od prawosławnej większości kraju.


To znaczy dawniej tak się podróżowało, teraz linii granicznej strzegą oddziały rosyjskie.

Uchodźcy oczywiście nie są obywatelami Gruzji, a co za tym idzie, nie przysługuje im praktycznie nic – ani opieka medyczna, ani szkoła dla dzieci. Dzieci czeczeńskich zresztą jest dużo, blisko 150.

Biuro UNHCR (Wysokiego Komisarza ONZ do Spraw Uchodźców) od lat stara się pomóc tym rodzinom. Finansuje rosyjskojęzyczne klasy dla dzieci czeczeńskich, utworzyło równoległy system opieki medycznej, otworzyło ośrodek wiejski, uruchomiło zajęcia artystyczne, sportowe, kursy zawodowe dla młodzieży. Są granty na rozwój drobnej przedsiębiorczości: zwykle kilkaset dolarów, czasem trochę więcej, wystarczy tutaj na otwarcie sklepiku czy warsztatu zapewniającego utrzymanie rodzinie.

Jako wolontariusz UNHCR odpowiedzialny za te projekty znałem tych wszystkich ludków – i zawsze byłem pełen podziwu dla ich energii i zapału. Niektóre z tych mini-przedsiębiorstw bowiem rozwijają się naprawdę fantastycznie. Taki Anzor na przykład uruchomił znakomicie prosperujący warsztat stolarski, a później też produkujący okna z PCV, zatrudniając czterech innych uchodźców. Ramzan z kolei wyspecjalizował się w pszczelarstwie – zajęciu bardzo dochodowym w Gruzji, gdzie czysty miód górski ceniony jest jako lekarstwo.


Ale okolice Doliny Pankisi to też wino, i to nie byle jakie. Cały rejon Kakheti słynie z winnic. Każda wioseczka ma swoją tradycję i swoją winiarnię, w której pędzi wino o niepowtarzalnym smaku z winorośli uprawianej w żyznej dolinie rzeki Alazani, zasilanej wodami z topniejących śniegów Kaukazu. Październikowa niedziela kończąca winobranie to wyjątkowe święto, uświetnione w każdym domostwie tradycyjną gruzińską wieczerzą, suprą, podczas której do stołu podaje się, nietrudno zgadnąć, młodziutkie wino.

Na taką niedzielę wybraliśmy się wszyscy do Doliny Pankisi – dziewczyny były tam po raz pierwszy. W ogródku staruszków Zuraba i Tsisany, u których zwykle się zatrzymujemy, zbierano ostatnie kiście.

Jaśmina z zapałem macha nożyczkami. Lia też pomaga jak umie. A dojrzałe owoce idą prosto pod prasę.


Wieczorem oczywiście supra, na której zjawiają się wszyscy znajomi staruszków – zresztą bardzo szanowanych, bo on przez kilkadziesiąt lat był głównym technologiem w pobliskiej winiarni, a ona – lekarzem pediatrą. Wina lepszego niż u Zuraba chyba nigdy nie zdarzyło się nam pić.

* * *

Jednakże następnego dnia wycieczka na koniec Doliny i dalej, wąską drogą w góry, odsłania coś zupełnie innego. Po przejechaniu gęsto zamieszkałych wiosek – może skromnych, ale nie biednych – w środku lasu, na ziemi niczyjej, oczom ukazały się sklecone z dykty i desek ni to chaty, ni szopy. Zamieszkałe.

W tych zabudowaniach, okazuje się, od lat przemieszkuje kilkadziesiąt ubogich rodzin, dawniej zajmujących się pasterstwem. Swego czasu wyrzucone przez władze Gruzji z tych terenów pod pretekstem "bezpieczeństwa granic", gdy po kilku latach mogły wrócić, nie za bardzo było do czego. Nigdy zresztą nie posiadali ziemi na własność, nie mogą więc zająć się uprawą roli – zresztą wolnej uprawnej ziemi już tam dawno nie ma. Żyją ze zbierania kasztanów jadalnych i najmowania się do drobnych prac. Nie mają żadnego wsparcia: państwo im nie pomoże – zresztą i tak nikomu nie pomaga. Nie są uchodźcami, więc organizacje międzynarodowe też umywają ręce od odpowiedzialności. Ba, zwykle nie mają pojęcia o ich istnieniu.


Cała Dolina Pankisi, tak jak zresztą wiele innych regionów Zakaukazia, choć na pierwszy rzut oka wygląda jak raj dla turystów – Polska swego czasu finansowała projekty agroturystyczne w Dolinie – po głębszym poznaniu odsłania ogromne pokłady konfliktów. Trzy wspólnoty tam mieszkające: prawosławni Gruzini; kistyjscy pasterze osiedlający się tam od XIX wieku; i od niedawna blisko setka rodzin czeczeńskich z własnymi tradycjami religijnymi – niekoniecznie potrafią żyć w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu. Bieda, izolacja, powszechnie dostępny alkohol, przemoc domowa dodatkowo nie pomagają Pankisi być "doliną szczęśliwą".

Dzisiaj jednak, w święto winobrania, nikt o tym nie myśli...